Nie  tylko  teatr - wyimki

___________________

 

...poezja jest umiejętnością, która działa najsilniej na ślepych, a malarstwo czyni to z głuchymi, zapisał Leonardo da Vinci w swym „Traktacie o malarstwie”[1].

Czy można to spostrzeżenie rozwinąć i odnieść do sztuki teatru[2], gdzie wzrok i słuch są współważne? Chyba tylko tak: teatr jest umiejętnością, która działa najsilniej raz na bardziej ślepych, innym razem bardziej głuchych, a to, jak wiemy z doświadczenia, dotyczy nas wszystkich. Powtórzmy zatem jeszcze raz: teatr jest umiejętnością, która działa najsilniej na trochę ślepych, trochę głuchych, czyli ludzi normalnych.

Co jest powodem takiego szczególnego działania? Zapewne każdy z nas, kto w sposób praktyczny zetknął się z teatrem, miałby tu inną odpowiedź – w zależności od rozpoznania materii teatru, od roli aktora w tym wyobrażonym świecie, od refleksji nad odbiorcą, jakim jest każdy konkretny człowiek, widz, któremu sztuka teatru powinna służyć.

Czy teatr jest tylko soczewką skupiająca najbardziej dramatyczne, komiczne, groteskowe albo farsowe przejawy życia?

Z własnego doświadczenia wiem, że to, co w teatrze fascynowało mnie najbardziej, była jego misteryjność, ale też ulotność. Inna przestrzeń, którą buduję, w której się poruszam, wykraczająca poza porządek tego, co spotykamy na co dzień. Widoczny, dotykalny –  bo sam przecież tego nie wymyślałem – dar łaski, gdy widziałem, że miała coś z piękna. Nie można było tego inaczej nazwać.

*

Życie ma swoją muzykę tła. /Nie potrafimy rozpoznać jej źródła,/ Ale czasem udaje się nam zapamiętać melodię..., te pierwsze strofy, jednego z utworów metafizycznej poezji Roberto Juarosa, mogłyby być mottem ogólnych rozważań o teatrze, o sztuce i o tym, co decyduje, że artystyczna składanka, w najlepszym razie zestrój, staje się dziełem sztuki – samoistnym, oddziaływującym, którego się słucha, na które trzeba patrzeć, nieobojętnym.

Jak to się dzieje? Aby być świadomym swej umiejętności twórcą, trzeba to wiedzieć. A zdarzało się to nielicznym. Tadeusz Kantor kiedyś powiedział: Życie pokazuje się przez brak życia.

Potrzebny jest czas i dystans, aby lepiej, to znaczy zgodniej z prawdą, widzieć. Zwykle mówimy: nie mam czasu. Zajęci troską o własne imago w oczach innych, oszukujemy, najczęściej i najłatwiej, samych siebie. Ciężarowi świata tak błogo się poddajemy, jak nieraz człowiek poddaje się naporowi snu.[3] Ciężarowi świata towarzyszy wtedy ciężar nas samych. Jak wtedy mówić o prawdzie w sztuce?

W połowie minionego już wieku Wasyl Kadinsky w swym słynnym eseju „O duchowości w sztuce” pisał: Artysta musi siebie wychować i zgłębiając własne serce, przede wszystkim zadbać o swoją kulturę duchową i ją rozwinąć, by jego talent miał jakąś pożywkę (...) musi mieć coś do powiedzenia, ponieważ jego [głównym] zadaniem nie jest opanowywanie formy, lecz dostosowywanie jej do treści.[4] W innym przypadku, kontynuuje Kadinsky, może stać się oszustem i kuglarzem oszukującym nie tylko odbiorcę, ale i samego siebie.

*

Każda sztuka jest zagrożona fałszem, widzimy przecież  jakby w zwierciadle, niejasno. Ale teatr, w którym się gra, udaje i mówi, dodatkowo styka się z kłamstwem. Wiedzą o nim najlepiej aktorzy, jeśli tylko jeszcze o tym myślą.

Andrzej Seweryn, w przerwie przed ponownym przywołaniem Don Juana na scenę w Awinionie, w 1993 roku, na pytanie: Co tworzy magię teatru?, odpowiedział: Ten najwyższy rodzaj kłamstwa.

*

W świecie, w którym żyjemy, w świecie konsumpcji, areną życia jest rynek, którego właściwością jest kupować, spożywać, jak najwięcej. Centrum zainteresowania jest tu wyłącznie człowiek – jak go przekonać, uwieść, kupić. Na rynku rzeczy tracą swą trwałość i zagrożenie. Skoro zasadą jest jak największa konsumpcja, to właśnie nietrwałość rzeczy staje się ich cechą podstawową. Miarą wszystkiego jest miara pieniądza.

Ale „człowiek żyjący bezmyślnie w dostatku, równy jest bydlętom, które giną” (Ps. 49,13). Ponieważ nasza ograniczoność i skończoność są dla nas oczywiście nie do przyjęcia, udajemy, że chwila jest wiecznością, przemieszczamy się w różne miejsca, na różne sposoby, szukając krainy bez granic, bez cienia, gdzie nie byłoby widać naszych braków. A gdy i na to nas nie stać, poruszamy się w przestrzeni matematycznie wyobrażonej, wirtualnej.

Pozór, tymczasowość, życie chwilą –  teatralizacja, dotykają nas, ludzi normalnych, wszystkich.

*

W przeciwieństwie do materialnego dobrobytu, który osadza się w przestrzeni przedmiotów i produktów, tylko przedmioty ducha wpisują się w czas. Ta kraina czasu też jest naszą krainą.[5]

Późna nowoczesność nie godzi się jednak na istnienie tych naturalnych, religijnych czy kulturowych odniesień z racji ich rzekomej względności. Dzieje się tak i w życiu, i w sztuce. Podważywszy wszelką prawdę, wyzbywamy się wiary i historii, żyjemy wyłącznie dla siebie. Pojawia się wtedy ilościowe pojęcie „jednostki” wyzwolonej ponoć z kultury, tradycji, która na niej ciążyła, będące wyrazem złudnego poczucia samowystarczalności. Taka jednostka wierzy, że sama w sobie stanowi alfę i omegę. Jej domniemany „świat ducha” sprowadza się do zachowań, poglądów, które sobie wynajduje, kiedy są jej potrzebne, i które odrzuca, gdy myśli, że czas ich przeminął. Z inną, podobnie jak ona jednostką, chce się łączyć tylko dobrowolnym kontraktem, umową, którą będzie mogła rozwiązać, jeśli przyjdzie jej na to chęć. Krótko mówiąc: jak najmniej, najlepiej wcale, odpowiedzialności.

Konsekwencją takich wyborów jest samotność. Jednostka jest sama, ponieważ zajmuje się ciągle swoim stanem posiadania, dobrobytem. Jest przeciwieństwem „osoby”, dla której wymiar społeczny i historyczny, czyli zamieszkiwanie w czasie, jest współistotny.

Kiedy podąża się w kierunku przeciwnym do tego, co oferuje nam sens, którym człowiek może się żywić, wszelkie spotkania z „prawdą życia” są dla nas wstrząsem. Obeznani z formą zasłaniamy się żartem, ironią, szyderstwem... Ośmieszenie jest wtedy wyrazem pogardy i dystansu, a to co mogło być dla nas szansą, zostaje zneutralizowane i rozbrojone, i znowu możemy dalej, po swojemu, żyć.

*

Większość ludzi żyje w cichej rozpaczy[6], cichej, to znaczy dla świata niesłyszalnej, nierozpoznawalnej, lecz dla siebie prawie oswojonej, codziennej, nie pojętej, z którą trzeba jakoś żyć…

*

Nie ma lepszego sposobu zniewalania ludzi, jak dostarczanie im tego, czego pragną. To zdanie, które jest zasadą napędową cywilizacji konsumpcji, zapisał już dwa i pół tysiąca lat temu taoistyczny mędrzec Lao Tsy. Ale jest też ono pokusą dla wszelkich działań artystycznych, z teatrem w szczególności. 

Zalewa nas nadmiar, nadmiar informacji, przypadkowości, powtórzeń, cytatów – postmodernizm. Jeśli chce się do ludzi mówić, konieczne jest rozeznanie się w tym wszystkim, co nas otacza i jakaś podstawa, minimum odpowiedzialności.

         A mimo to, Jerzy Nowosielski zwykł był mawiać: Ja uważam, że sztuka to właśnie mówienie językami, to proroctwo naszych czasów.

Może warto przypomnieć sobie zatem, co przekazała nam tradycja odnośnie tego „daru”? „...jeśli pod wpływem daru języków nie wypowiadacie zrozumiałej mowy, któż pojmie to, co mówicie? Na wiatr będziecie mówili.” (1 Kor 14,9)

*

Kiedy niebo jest kamienne albo jeszcze gorzej – puste, a trzeba coś robić, więcej, bo być twórczym, warto może wtedy pamiętać wiodąca zasadę tzw. Halachy, czyli „drogi”, jaką wypracowali judaistyczni mędrcy, a którą można wysłowić w ten sposób: Szukając tego, co poza tobą, co transcendentne, nie jest najważniejsze jakiego zespołu zasad się trzymasz, ważne, abyś się ich trzymał i nie traktował wybiórczo, zwłaszcza wtedy, kiedy nadejdą trudności...

Zdolność do transcendencji, do przekraczania samego siebie, jest cechą wyłącznie ludzką. Kiedy jest ona próżna, bo uderza w pustkę, a kiedy sięga autentycznych wartości?

Akt transcendencji – niekonieczny i rzadki – z chwilą, gdy zostanie przedsięwzięty, nabiera absolutnej wartości. Pośród więzów, które człowiek sobie sam narzuca, transcendencja jest wartością najbardziej wiążącą, gdyż odciska się na wszystkich działaniach (...) Właściwie nie ma tu już nie tylko sztuki, ale i artysty (...) Transcendowanie jest twórczością dokonywaną już nie w materiale sztuki, lecz całego własnego życia.[7]

Tadeusz Kantor, na dzień przed śmiercią, miał powiedzieć: Całkowitą prawdą w sztuce jest odkrywanie własnego losu, przeznaczenia...

*

Na zakończenie tej fragmentarycznej próby przywołania muzycznego tła, kilka zdań jeszcze o melodii, czyli o wartości, rozstanie z którą, chyba najboleśniej odczuła sztuka. Kilka zdań o pięknie.

Wyrosłe z tradycji greckiej, rozumiane na wzór platoński, „piękno” miało charakter zawsze transcendentny. Należało do niego dążyć, porzucając kolejne przybliżenia, aż po idealną rzeczywistość, która jest wszędzie i nigdzie. Od początku było ono łączone z ideą dobra. Dopiero jednak tradycja chrześcijańska uczyniła piękno bardziej realnym, dotykalnym, można powiedzieć, że umiejscowiła je, przyjmując jako dar pochodzący od Stwórcy, dar, który człowiek powtarza i ucieleśnia w swych najdoskonalszych dziełach.

 I widział Bóg, że było dobre” –  czytamy w Księdze Rodzaju, w opisie aktu stwórczego Boga. W greckim tłumaczeniu Biblii, tzw. Septuagincie,  hebrajskie słowo „t(o)b” (dobre), zostało zastąpione greckim „kalon” (piękne): „I widział Bóg, że było piękne.”

To, co jest dobre, może być dobre również ze względu na swą użyteczność. Piękno natomiast, jako transcendentne, nie może być poddane (ale można je zniszczyć, w sobie zniszczyć), może być jedynie podziwiane, kontemplowane, otoczone troską.

Swoją rozprawę „O duchowości w sztuce  Wasyl Kadinsky kończył cytatem z Meaterlinck’a:  Nie ma niczego innego na świecie tak bardzo łaknącego piękna i tak bardzo pod jego wpływem rozkwitającego niż ludzki duch...


[1] Leonardo da Vinci, Traktat o malarstwie, Księga I,15; przekł. M. Rzepińska, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1961.

[2] W wiekach średnich termin „sztuka” był zarezerwowany tylko dla siedmiu sztuk wyzwolonych (artes liberales), czyli ówcześnie uprawianych nauk. Ze współczesnych sztuk jedynie „muzyka” dostępowała tego zaszczytu.

[3] Św. Augustn, Wyznania, przekł. Zygmunt Kubiak, Inst. Wyd. PAX, s.172; (w oryginale: „Ciężarowi świata tak błogo się poddawałem, jak nieraz człowiek poddaje się naporowi snu.”)

[4] Wasyl Kadinsky O duchowości w sztuce, przekł. Stanisław Fijałowski, wydanej przez Państwową Galerię Sztuki w Łodzi, 1996

[5] Metaforyczne rozdzielenie „krainy przestrzeni” i „krainy czasu”, które już nie współegzystują ze sobą, a także rozróżnienie „osoby” i „jednostki” wraz z argumentacją, zapożyczyłem od Chantal Delsol, z jej książki Esej o człowieku późnej nowoczesności, wydanej przez „Znak”, w przekł. Małgorzaty Kowalskiej, Kraków 2003.

[6] Tę porażającą diagnozę wystawił już w XIX wieku Henry David Thoreau, myśliciel i oryginał amerykański, który wyniósł się  z nowego wspaniałego świata w swoją samotnię: Walden, czyli życie w lesie. Jest to również tytuł jego książki, skąd pochodzi ów cytat

[7] Cytat z: Jolanta Brach-Czajna, Etos nowej sztuki, PWN, Warszawa 1984, ss. 210-211.