Gliniecki M., Maksymowicz L. (2001): Teatr edukacyjny - komunikacja bez granic. 
Słupsk: Teatr STOP & SOK, s.23-32

---------------------------------------------------------------------------------------------

 

 

 

 

 

 

 

Rozmyślania  pragmatyka  i  rozterki  idealisty

____________________________________

 

 

                                                                                  

* * *

Rozmyślania, które będą tutaj przedstawione nie pretendują do ujęcia naukowego. Raczej są luźnymi, eseistycznymi uwagami - chwilami twardym ołówkiem naszkicowanymi uwagami o złożonym zjawisku teatru edukacyjnego. Nie będzie tu eksplikowana jakaś teoria teatralna lub pedagogiczna, nie będzie postaw, które jednoznacznie wartościowałyby dany aspekt problemu. Co prawda znajdą się zdania uogólniające, stwierdzające i nawet niekiedy postulujące, lecz jest to tylko zewnętrzna połyskująca powłoka, spod której przebija się wewnętrzne życie sceptycznego dociekania. Choć całość wypowiedzi skomponowana została według niewielkich rozdziałów tematycznych, sugerując porządek i hierarchizowanie racji, w każdym z nich brak pełnego ukazania sprawy. Momentami wypowiedzi  zestawiają wiedzę potoczną o teatrze edukacyjnym z wiedzą praktyczną piszącego te słowa, w innym przypadku są wypadkową szczególnego podejścia do fenomenu teatru edukacyjnego, podejścia podejrzliwego, nieufnego, lecz właśnie humanistycznego, tzn. takiego, które każe człowiekowi analizować samego siebie. Ta różnorodność wyrazu jest zamierzonym melanżem, biorącym w nawias apodyktyczne zapędy naukowców, płomienne manifesty praktyków i banalizujące ujęcia wiedzy potocznej – jeśli to jest rzeczywiście wiedza. Czasami wypowiedzi  w tym tekście są niesprawiedliwe – wynika to z chęci przedyskutowania raz jeszcze, wydawałoby się już jednoznacznie określonych przez naukowość, kwestii. Teraz jednak - w tym tekście - dyskutuje się tutaj bardziej na sposób solilokwiów niż na sposób akademicki. Jeśli są to wypowiedzi trafne – to być może wynika ten fakt z tymczasowej prawdy, z momentu intelektualnego, w jakim się kilka osób znalazło. Nie oznacza to jednak, że stwierdzenie ma obiektywny wymiar. Oto więc kilka uwag, które wszystkiemu się przyglądają, a do niczego nie spieszą.

 

Edukacja i teatr – czy można to połączyć?

Zestawienie obok siebie tak różnych fenomenów jak teatr i edukacja budzi pewien niepokój. Taka bliskość bowiem jest niebezpieczna, istnieją wszak osobne i rozbudowane tradycje nazywania tego, co jest teatrem i tego, co edukacją. Niekiedy tradycje te w zakresie definicji epistemologicznych i pragmatycznych proponują zbliżone rozwiązania i roztacza się wówczas przed nami obraz cudownej harmonii. Wtedy przy edukacji słyszymy na przykład o przypominaniu sobie wrodzonej wiedzy, o wydobyciu na zewnątrz ukrytej wrażliwości i kreatywności, zaś przy teatrze opowiada nam się choćby o oglądaniu samych siebie czy misterium docierania do najgłębszych poziomów człowieka. Gdyby iść tym tropem, widać by było wspólnotę celów, w których chodziłoby o odkrycie w człowieku tego, co najistotniejsze, tego co już gotowe i doskonałe, a czeka tylko na odsłonę.

Niekiedy jednak teatr i edukacja prowadzą w różne strony, niemal sprzeczne. Ludzie teatru, tworzący sztukę konceptualną, alternatywną lub „czystą” nie godzą się na bliskość ich dokonań z edukacją i związanymi z nią nauczaniem, kształceniem, uwrażliwianiem itp. Dla takich twórców określenie teatr edukacyjny jest deprecjonujące, odbierające status „wysokiej” sztuki na rzecz „niskiego” dydaktyzmu. W ich ujęciu wartość zjawiska teatru edukacyjnego brałaby się ze swoistego „nadmiaru” artystycznych środków wyrazu, które zaanektowane przez pedagogów służą tymczasowym tylko celom. Dla idealistów dramatu zestawienie teatru i edukacji jest więc aktem przemocy, w którym zabiera się coś sztuce, daje zaś pedagogice. Oczywiście nie wszyscy ludzie teatru tak rozumieją sprawę, niektórzy teatr edukacyjny widzą jako wartość pozytywną.

Pedagodzy z zarzutami idealistów teatru się nie zgadzają. Dla nich nie istnieje sztuka „czysta”. A nawet jeśli istnieje, to nie przesądza to ich chęci zastosowania do procesu edukacyjnego technik teatralnych. Pedagog wie, że teatr ma środki tak sugestywne, że warto je stosować w różnych momentach nauczania  i kształcenia, że umiejętnie stosowane rozbudzają w człowieku wrażliwość estetyczną i sferę wartości. Ludzie edukacji odróżniają zresztą to, co jest dramą, z osobną i rozległą tradycją angielską, od tego co bardziej lub mniej wiązane jest z teatrem. Dla pedagogów teatr edukacyjny jest określeniem pozytywnym, które wzmaga i uatrakcyjnia proces dydaktyczny.

Oprócz tego jeśli jeszcze szerzej ujmiemy sprawę od strony sceny, wtedy teatrem edukacyjnym będzie każdy niemal spektakl, bowiem w pewnym sensie każde przedstawienie czegoś może nauczyć, coś przed nami odkryć, a więc może nas w pewnym stopniu wyedukować. Co więcej, za teatr edukacyjny można uznać również proces pracy reżysera i aktora, proces poszukiwania kontekstów i znaczeń dla tekstu, dobór konwencji prezentacji. Równie szeroko można mówić o teatrze edukacyjnym ze stanowiska pedagoga. Są wszakże tacy, którzy najmniejszy choćby element dramy czy teatru, bez względu na to czemu służą, nazywają właśnie teatrem edukacyjnym.

Na wstępie więc trzeba by się określić za jaką teorią dramatu, teatru i pedagogiki się opowiada. Wówczas dopiero można coś sensownego mówić o teatrze edukacyjnym. Ponieważ jednak w dyskusjach o definicjach bardzo łatwo odejść od zasadniczego przedmiotu sprawy na rzecz mówienia o subtelnościach i abstrakcjach, niech wystarczy tutaj zamiast właściwych definicji kilka marzeń czym mógłby teatr edukacyjny być. Te marzenia są bardziej kreatywne od przekonywania do tego, czym teatr edukacyjny jest. Czym więc mógłby być? Może środkiem do kreowania postaw otwartości i schematyczności? Może zachętą do odwagi i wiary we własne możliwości? Jeszcze mógłby pozytywnie nastrajać do rzeczywistości... Inspirować do aktów estetycznych... Może przez to pozwoliłoby to człowiekowi pełniej kontaktować się na poziomie społecznym, interpersonalnym i wreszcie z samym sobą?

 

Radosna teoria i smutna praktyka

Nakreślone przed chwilą szczytne założenia teoretyczne bardzo opornie przekładają się na praktykę życiową. Oto bowiem temat bardzo szeroki: teatr edukacyjny w szkole. Pierwszą odpowiedzią na tę kwestię są dumnie przez dyrektora szkoły wyrzeczone słowa: „Tak, tak edukację bardzo szeroko prowadzimy, mamy nawet kółko teatralne.” Dyrektor szkoły rzeczywiście może być dumny. Oto znalazł kogoś, kto za darmo, poświęcając swą energię i prywatny czas, odbywa z dziećmi zajęcia teatralne. Czy jednak są to rzeczywiście działania edukacji teatralnej? Czy istnienie kółka teatralnego nie wynika z trzech zasadniczych powodów...? Pierwszy, że nauczyciel chce się wykazać przed dyrekcją; być może pracuje na wyższy stopień w hierarchii szkolnej, później zaś z radością o „teatrzyku” zapomni. Drugi powód to taki, że wszak w szkole trzeba obsłużyć imprezy okolicznościowe, te zaś winny być „okraszone” wdzięcznymi pieniami chóru szkolnego i recytacjami kółka. Trzecim powodem istnienia kółka teatralnego w szkole może być administracyjno-urzędowa chęć wykazania się dyrekcji szkoły  prowadzeniem działań edukacyjnych. Taki fakt wspomoże wszak dobre imię szkoły i zapewni lepsze miejsce w rankingu szkół.

W wymienianiu wszystkich powodów brakło najważniejszych. Co się stało z nieskrępowaną aktywnością dzieci? Gdzie podziali się zapaleńcy, którzy dla idei lub z niezbywalnej potrzeby serca realizują się w oddawaniu innym swej pasji? Gdzie zniknął postulat podmiotowości ucznia i kreatywności nauczyciela? A na koniec: czy rzeczywiście mówimy tu o teatrze edukacyjnym? Czy raczej o edukacji teatralnej... Niestety dyrektor trochę sprawę uprościł...

Dla dzieci sprawa jest prosta: zdarza się teatr! Nie tylko podczas kółka teatralnego, ale także lekcji teatralnych we własnych klasach szkoły lub ich wyjazdowego odpowiednika. Jakaż jest jednak tego najczęstsza postać? Oto przyjeżdża trupa teatralna, często w nagłówkach swojego logo używa nazwy „teatr edukacyjny”, wchodzi przeważnie do sali języka polskiego i po piętnastominutowym montażu na oczach uczniów widnieje w całej okazałości ów teatr edukacyjny ze szmatką zamiast kotary, brzęczącą lampą klasową jako reflektorem i zakątkiem między szafą a oknem jako garderobą. Rzeczywiście po takich prezentacjach uczeń zna teatr od podszewki. Może być też inaczej: teatralnicy rozkładają swoje rzeczy w auli lub sali gimnastycznej i proponują swą pracę dwustu lub trzystu uczniom siedzącym na podłodze. Ta sytuacja ma swoje prawa, gdyż szkoła, skoro już płaci za program, to chce nim za jednym razem objąć jak największą liczbę osób, aby czasem nie trzeba było za jakiś czas znowu brać „tych artystów”. Kto w takiej sytuacji zastanawiałby się nad komfortem oglądania programu, kiedy to trzeba pilnować oszołomionych niecodziennymi warunkami dzieciaków? Ludzi prezentujących program zbytnio o zdanie się nie pyta, gdyż kto by się tam przejmował życzeniami w stylu: ograniczona liczba uczestników, zaciemniona sala, przygotowanie dzieci do udziału w lekcji teatralnej... Najlepiej w takim razie jechać do teatru edukacyjnego niczym na wycieczkę. Zawsze to nie będzie zajęć w szkole, można zrobić małą grandę w ciemności na widowni lub porzucać różnymi przedmiotami w aktorów...

A mówiąc serio... W niejednokrotnie jeszcze gorszej sytuacji znajduje się teatr edukacyjny, proponujący szkole program profilaktyczny. Tak ważne zadania jak programy antyalkoholowe czy antynarkotykowe lub projekty o przemocy trafiają do niechętnych lub wręcz wrogo nastawionych środowisk uczniowskich. Jak bowiem można dotrzeć do trzystuosobowego tłumu z przesłaniem profilaktycznym? Niektórzy nauczyciele komentują takie zdarzenia słowami: „ale jednak była cisza!”. Tak jakby cisza na widowni miała być jedynym wymiernym efektem trafności programu, jakby sfera głośno wyrażanych emocji nie była istotna. Gdyby na widowni znajdowało się sto osób, byłoby miejsce i na ciszę, i na głośne reakcje, i na rozmowę, może także dyskusję.

Nieufność szkoły wobec teatru edukacyjnego wynika również z winy samych teatralników. Jeśli występ w szkole jest dla nich rutyniarstwem, „robieniem kasy” czy „orką na ugorze”, to trudno oczekiwać entuzjazmu u widzów. Młody człowiek bardzo szybko wyczuje, kiedy przyjeżdżający doń teatr robi program serio, a kiedy tylko udaje. Z takiej fałszywości na scenie bierze się potem agresja u widzów. Jak zresztą widz ma zareagować na człowieka, który udając narkomana, epatując strzykawkami i grypsując wyuczonym językiem, wmawia wszystkim, że to program przeciw uzależnieniom?

 

Małe pocieszenie

Po tych wszystkich uszczypliwościach przydałby się jakiś balsam na blizny. Przecież teatr edukacyjny nie jest chyba skazany na wieczny dyskomfort? Może więc pewną szansą byłoby stworzenie dla niego specjalnych warunków istnienia?

Weźmy za przykład warsztaty teatralne... Mogą odbywać się choćby przez tydzień, nawet i w klasie szkolnej (teraz wszakże dostosowanej do zajęć przez np. wyniesienie ławek i tablicy) po kilka godzin dziennie. Takie zewnętrzne zorganizowanie przestrzeni wspomaga realizację celów teatru edukacyjnego. Teraz rzeczywiście jest czas, aby ukazać uczestnikom problemy postawy i figury postaci, zachęcić do pracy nad coraz lepszym wysławianiem się, może nawet dykcją, jest wreszcie czas, aby zainspirować do wyrażania własnej niepowtarzalności. Oczywiście teatr edukacyjny nie chce przez ten przykładowy jeden tydzień robić z uczestnika warsztatów aktora, nie chce nawet wmawiać komuś, że aktorstwo to najwartościowsza z dróg życiowych. W zamian za to warsztaty ukazują  możliwości tkwiące w ludziach. Pozwalają się odkryć, uwolnić spętlone energie, dają sygnał do wyzwalającej zabawy. Ważne przy tym wszystkim jest również i to, że mając pewien rytm  i plan zajęć, obejmują pracę z ciałem, tekstem i dążą do pokazu rezultatu scenicznego spotkań warsztatowych. Dążą, co nie znaczy, że odsłona jest elementem koniecznym. Warsztaty pokazują raczej, co można robić dalej czy też później z prezentowaną podczas zajęć techniką. Czy zastosować ją do zachowań życiowych (wyprostowana postawa, pewny wzrok, wyraźny sposób mówienia przydatne w poszukiwaniu dobrej szkoły lub pracy), czy może stanowić zaczątek umiejętności aktorskich ukazywanych w castingach do szkół teatralnych (taka niekiedy przyświeca motywacja młodym ludziom  biorącym udział w zajęciach warsztatowych), czy też może być poręcznym sposobem urozmaicania lekcji szkolnych (powód, dla którego to nauczyciele uczestniczą w warsztatach).

Pozytywną stroną teatru edukacyjnego jest również tworzenie autorskich programów kształcenia, w których dramat i teatr stają się ważnym i nieodzownym składnikiem. W tym momencie dobrze widać przejście od teatru edukacyjnego do edukacji teatralnej. Działania takie prowadzą do powstawania tzw. klas teatralnych w ambitniejszych ośrodkach dydaktycznych. Przy takim nastawieniu będzie wtedy czas na teorię i historię dramatu, będzie miejsce na poznanie specyfiki teatru i wreszcie może na tworzenie amatorskich zespołów teatralnych. Lepiej byłoby, aby istniały poza szkołą, gdyż w stosunku do niej jako instytucji młodzież nie ma raczej pozytywnych skojarzeń i mogłoby to przeszkadzać w sensownej pracy teatralno-edukacyjnej. Jeśli jednak już wszystko, co z edukacją teatralną związane musi odbywać się w szkole, można na te cele zaadaptować tak niby nieatrakcyjne miejsca, jak piwnice lub strychy. Młodzież będzie wniebowzięta.

Szkoła średnia w tak pojmowanej edukacji teatralnej sytuuje się chyba lepiej niż szkoły dla dzieci młodszych. Młodzież pogimnazjalna wykazuje większą dojrzałość i chęć pracy nad sobą. Nie należy się wcale dziwić, iż na tym polu młodzi rywalizują ze sobą, chcą się pokazać, zaistnieć jako zupełnie nowe (bo teatralne, sceniczne) postacie, niektórzy z nich być może planują już karierę. Gorzej w tym zakresie objawia się szkoła podstawowa i gimnazjalna, choć przy sprzyjających warunkach  edukacja teatralna mogłaby się i w nich rozwijać równie efektywnie. Te warunki nie są może aż tak trudne do osiągnięcia, po prostu więcej pracy, więcej poświęcenia i... być może większa satysfakcja.

Jeszcze inaczej wygląda edukacja teatralna w środowiskach akademickich. To co wynika z zajęć obowiązkowych, przyjmowane jest przez studentów z pewną rezerwą. Trudno się zresztą im dziwić, jeśli przedmiot, w programie niektórych studiów akademickich zwany „kulturą żywego słowa”, jest przez prowadzących i studentów traktowany jako typowe „michałki”, a więc zajęcia, na których miło i szybko upływa czas. Inny znowu przedmiot (częsty na studiach polonistycznych) „Tradycje teatru, kina i sztuk wizualnych” (lub zwany podobnie) bardzo często realizowany jest jako cykl wykładów lub pokazów wideo, z zupełnym odrzuceniem zajęć praktycznych.

Wyjściem z opisywanego impasu bywa zaproponowanie fakultatywnych warsztatów teatralnych, realizowanych przez profesjonalistów. I tu jest miejsce na dobry teatr edukacyjny. Wówczas zaowocować to może prywatną właściwie decyzją studenta (co związane jest z jego prywatnymi pieniędzmi, którymi opłaca kurs) i uczęszczaniem na takie zajęcia. Wielkim szczęściem dla uczelni jest pojawienie się studenckiego zespołu teatralnego, znaczy to bowiem nie tylko, że są w ośrodku naukowym ludzie sztuki, ale i również i to, że oto mają oni do kogo kierować swe spektakle i to, że całe środowisko może się czegoś od pasjonatów tych nauczyć. A więc jakieś to pocieszenie jednak jest...

 

Co w teatrze edukacyjnym się komunikuje?

Przy dyskusjach o teatrze edukacyjnym wiele mówi się o komunikacji. Rzeczywiście sprawa to niebagatelna, gdyż dotyka zasadności istnienia omawianych tu działań.

Komunikację tę można widzieć na kilku płaszczyznach i poziomach. Płaszczyzna pierwsza to kontakt werbalny, druga to środki pozawerbalne. Problemem jest już komunikacja słowna, w działaniach teatru edukacyjnego trzeba bowiem poświęcić sporo czasu na zbudowanie wspólnego języka z uczestnikami zajęć. Pojawiają się wszak ludzie o różnych oczekiwaniach, wyobrażeniach i umiejętnościach, wszyscy zaś pracują w tej samej grupie warsztatowej. O ile komunikacja werbalna jest zasadniczo dominująca w każdej dziedzinie edukacji (także i edukacji teatralnej), o tyle inspirującym czynnikiem wydaje się być porozumiewanie poza słowne, bardziej wiążące się ze sztuką i sceną. Niewątpliwie nie jest to łatwa sprawa, warto chyba jednak próbować, zważywszy na przygodę poznawczą, jaka się przy tym rozgrywa. Wszak niezwykle mocno rozwija to wyobraźnię, ożywia poczucie czasu i przestrzeni, zmusza do porzucenia stereotypowych zachowań.

Zarówno w płaszczyźnie komunikacji werbalnej, jak i pozawerbalnej teatr edukacyjny zdaje się oddziaływać na poziomie wiedzy, sfery przeżyć i emocji, dotykać rejonów estetyki i wreszcie obejmować zagadnienia świata wartości. Aby jednak akt komunikacyjny mógł uchodzić za pełny, nie można zapomnieć o odbiorcy komunikatu, kodzie, kanale, kontekście i samym komunikacie. Wszystkie te czynniki wymagałyby odrębnego omówienia, na co nie ma tu miejsca. Ważne jest to, iż skomplikowanie i wieloaspektowość aktu komunikacji w teatrze edukacyjnym wywołuje pewne ograniczenia, a może nawet kryzys całego procesu...

Widać ten problem na przykład w procesie samorealizacji człowieka, którą w pewnym okresie stymulować może także i teatr edukacyjny. Weźmy taką sytuację: prowadzący zajęcia z nieznanymi mu wcześniej ludźmi przypadkowo dotyka rzeczy, zjawisk, problemów, nad którym nie ma kontroli ani on, ani sam uczestnik. Wówczas dochodzi do interesującego, aczkolwiek niebezpiecznego związku, w którym prowadzący przejmuje rolę terapeuty, uczestnik zaś pacjenta. Czy prowadzący spotkanie edukacyjne zawsze jest na to przygotowany? Czy rzeczywiście powinien szybko odejść od drażliwego punktu i wrócić do mniej dyskusyjnego momentu zajęć? A może to jest właśnie chwila na prawdziwie ważną pracę edukacyjną w psychologicznym, a może nawet duchowym wymiarze? Kto jednak zdecyduje się być psychologiem lub duchownym? Kto weźmie na siebie taką odpowiedzialność? Prowadzący zajęcia często przyjeżdża z zewnątrz, porusza kłopotliwą sprawę i wyjeżdża... a człowiek, którego problem dotyczy – zostaje... Czy będzie umiał sobie poradzić? Oto niepostrzeżenie wchodzimy w jeszcze jedną strefę teatru edukacyjnego, czyli na grunt terapii... Kraina to w aspekcie teoretycznym pedagogom dobrze znana, teatralnikom trochę mniej i jeśli idzie o jakąś tradycję w tym zakresie w Polsce, jest to sprawa chyba jeszcze nie dość wyzyskana. Zauważyć jednak trzeba, iż coś już w tej materii zrobiono (J. Fedorowicz, W. Retz). Jednym z głównych zadań jakie czekają teatr edukacyjny o terapeutycznym nachyleniu, wydaje się być znalezienie odpowiedniego języka do opisu podejmowanych działań. Co rozumieć pod słowem edukacja? Kto jest tu edukowany? Chory, niepełnosprawny, outsider, inny?

Z samorealizacją związana jest również intymność i prywatność, która nie chce widoku publicznego, która choć dotyczy rozwoju, nie łączy się ze sferą tego, co można nazwać lub pokazać. Problemy i zadania trzeba tu rozwiązać samemu. Tylko samotność, skupienie i indywidualny namysł może tu spowodować ruch naprzód, a może zresztą do tyłu, na zewnątrz lub w głąb siebie. Tam teatr edukacyjny nie ma już wstępu. Chyba, że edukujący i edukowany to będzie  ta sama osoba.

 

Teatr edukacyjny i drwiący uśmieszek?

Teatr i edukacja - czy te światy dadzą się połączyć? Co w zestawieniu tym jest ważniejsze? Na co położyć nacisk? Co wreszcie zrobić z pewnym szczególnym uśmiechem u rozmówców, kiedy wypowiadamy słowa „teatr edukacyjny”? Jedni – teatralnicy - uśmiechają się, gdyż niektórzy z nich uważają, że teatr edukacyjny jest działalnością drugiej jakości, gorszego sortu, może nawet chałturą. Drudzy – pedagodzy – uśmiechają się, gdyż to przecież trzeba być lekko postrzelonym, aby tak poważną działalnością jak pedagogika zajmować się w tak niepoważny sposób jak „teatrzyk”...

Może pewnym wyjściem z sytuacji byłoby mówić jednym i drugim: „Teatr edukacyjny to mariaż amatorstwa i profesjonalizmu, dlatego warto to robić”. Taki paradoks ma uzasadnienie, ponieważ dobry pedagog z miłości do drugiego człowieka sięga po wszelkie techniki, umożliwiające lepsze wzajemne zrozumienie, z profesjonalizmu zaś wynika jego chęć pracy nad doskonaleniem swego warsztatu, z którego wszak się utrzymuje. Paradoks ma również rację bytu, jeśli mówi go ktoś ze stanowiska człowieka teatru, gdyż to z miłości do swego widza przedłuża się z nim kontakty poprzez pracę edukacyjną, z profesjonalizmu zaś dba o to, aby ów widz zobaczył teatr żywy, interesujący i stawiający coraz nowe zadania.

Spełnienie postulatu o mariażu amatorstwa i profesjonalizmu w tworzeniu teatru edukacyjnego nie jest łatwe. Szczególnie odpowiedzialne ma w tym zakresie zadanie człowiek podejmujący się takiego zadania. Jak kogoś takiego nazwać? Nauczycielem..., wychowawcą...? - za bardzo to szkolne i pedagogiczne. Reżyserem..., aktorem..., - za bardzo wiąże się z teatrem. Przewodnikiem... mistrzem...? - to także niedobre, gdyż zbytnio wiąże się z hierarchią. Podobne trudności przychodzą w momencie nazywania kogoś, kto decyduje się być drugą stroną owego estetyczno-edukacyjnego aktu. Czy jest to uczeń..., student...? – przecież teatru edukacyjnego nie możemy ograniczyć tylko do sytuacji szkolnej. Czy jest to przeciętny widz..., oglądacz teatru...? – nie, gdyż dzisiejsza publiczność nie lubi być edukowana. A więc może adept..., akolita...? – to zbytnio zakłada jakąś drogę wtajemniczeń i brzmi lekko pretensjonalnie.

A więc jak nazwać ludzi, którzy uczestniczą w fenomenie teatru edukacyjnego? Może nazywać ich w zależności od celów, jakim służy ich spotkanie. W szkole podstawowej, gimnazjalnej i średniej, kiedy zależy na realizacji programu nauczania, będzie to układ nauczyciel i uczeń. W teatrze, w którym grają „tę znaną sztukę, którą każdy szanujący się kulturalny człowiek znać powinien” pojawia się sytuacja „wielki aktor” i „mały widz”. W szkole teatralnej lub  podczas cyklicznych warsztatów teatr edukacyjny staje się niezwykle ważną relacją mistrz i adept.

Może wreszcie być i tak, że podział na edukującego i edukowanego jest tymczasowy, ograniczony do krótkiej chwili, po której sytuacja się odwraca i to uczący staje się pouczanym? Może byłoby to Wielkie Spotkanie na bazie całkiem małego spotkania jeszcze przed momentem obcych sobie ludzi?

Takie odpowiedzi są jednak niepełne i nie do końca prawdziwe. Zdaje się, że zjawisko teatru edukacyjnego nie szybko pozwoli się nazwać... Może nigdy... Byłoby to piękne...