Gliniecki M., Maksymowicz L. (2001): Teatr edukacyjny - komunikacja bez granic. 
Słupsk: Teatr STOP & SOK, s.57-62

---------------------------------------------------------------------------------------------

 

                                                                         

 

 

 

 

 

Przez  zabawę  do... ludzi

_____________________

                                                                                   

 

               „Teatr dziecięcy

 nie powinien być przygotowaniem do „zawodowej kariery”,

 jest natomiast bardzo ważnym przygotowaniem do życia wśród ludzi.

 Nikt nie może poczuć się zwolniony z odpowiedzialności 

za trwanie i właściwy kierunek 

                     rozwoju teatru dziecięcego” 

 („Scena” IX, 1999)

 

Od ponad dwudziestu lat wraz z mężem pasjonujemy się te­atrem dziecięcym. Swoją edukację teatralną zaczęliśmy z małymi 5-6 letnimi dziećmi (i do dziś ją kontynuujemy). Tu należy do­dać, że obydwoje jesteśmy nauczycielami i pracu­jemy w małym, podwarszawskim przedszkolu.

Początki naszej teatralnej przygody były klasyczne - za wszelką cenę dążyliśmy do osiągnięcia efektu „prawdziwego teatru”. Marzyliśmy o imponujących dekoracjach, cudownym kostiumie i wielkich dramatach. Żałowaliśmy często, że nasze dzieci są tak małe, że nie można z nimi tych dramatów reali­zować. Zazdrościliśmy nawet nauczycielom, pracującym w liceach, gdyż (tak sądziłam!) z nastolatkami można zrobić kawał wielkiego teatru. A tymczasem trzeba było (z konieczności) korzystać z bajek Dziadziusia Brzechwy... cudownych zresztą, ale trącących myszką. Bardzo szybko przekonaliśmy się, że nie tędy droga, gdyż:

Ø      wielkie dekoracje przekraczały możliwości materialne i techniczne małego przedszkola. Efekt był często... żałosny;

Ø      szycie kostiumów, oprócz tych samych barier, było bardzo czaso... i pracochłonne;

Ø      marny warsztat aktorski dzieci zbyt kontrastował z deko­racjami i kostiumami „nad stan”. 

Bo oczywiste jest, że więk­szość czasu i pracy zabierało przygotowanie oprawy plasty­cznej spektaklu. Było to męczące i zniechęcające... A dzieci? - no cóż. Uważaliśmy, że pamięciowe opanowanie tekstu jest wystarczającym warunkiem, żeby „wystawić” przed­stawienie.

Aż pewnego dnia... brzmi to jak początek bajki, ale to było jak bajka....  A więc pewnego dnia nasze przedszkolaki obejrzały „Śpiącą królewnę” w wykonaniu „aktorów scen warszawskich” - mierne przedstawienie objazdowej trupy. Zainspirowało ono jednak bardzo żywiołową dziecięcą zabawę w śpiącą królewnę. Przysłuchiwaliśmy się zabawnym tekstom, obserwowaliśmy komi­czne sytuacje, związane z niezgodnością zdań kilkunastu reżyserów i... nagle nas olśniło!

Skoro jest to atrakcją dla nas, którzy znają na co dzień spon­taniczne zabawy dzieci to jakąż atrakcją będzie dla innych?! Szybko zaczęłam zapisywać „kwestie” uczestników zabawy i notować zaistniałe sytuacje. Po niewielkim „wyczyszczeniu” powstał pierwszy własny scenariusz naszego Teatru. Zbyszek, mój mąż, zapalił się do niego. Postanowił, w ra­mach przygotowania bajki pod przedszkolną choinkę, zreali­zować go z dziećmi 5-6-letnimi. Aby zachować nastrój dziecięcej zabawy, trzeba było zrezygnować z tradycyjnego kostiumu i dekoracji. Teatr musiał zaistnieć „tu i teraz”, tak jak to się naprawdę zdarzyło. A więc - stylizowane „ko­szuliny", brak dekoracji i oryginalne, dziecięce wypowiedzi.

Tak powstała „Zabawa w Śpiącą Królewnę”, nasz pierwszy wielki su­kces. Od tego czasu zaczęła się prawdziwa teatralna przygoda. Zbyszek odkrył w sobie zainteresowanie reżyserią, ja – pisaniem tekstów i scenografią.

Od tego również czasu porzuciliśmy dotychczasowe ambicje sceniczne na rzecz prostoty scenograficznej i zabawy dziecięcej. Zaczęliśmy traktować teatr jako środek, a nie jako cel. Odkryliśmy bowiem, że w pracy z dziećmi najważniejszy jest proces tworzenia, a nie ostateczny efekt. „Otwieranie” dzieci, inspirowanie, wyzwalanie wyobraźni, wspólne ustalenia i analizowanie sytuacji oraz wspólna zabawa i edukacja stały się podstawą naszej pracy. Dzieci odchodziły z przedszkola, ale nie z Teatru. Ich i nasze potrzeby i wymagania rosły. Szukaliśmy ciągle nowych form (nie po to, aby znaleźć tę najlepszą, ale po to, by poznać ich jak najwięcej). Próbowaliśmy bawić się ruchem, światłem, muzyką, słowem i przedmiotem. Bawiło nas to tak samo jak nasze dzieci, których ciągle przybywało. 

Wielokrotnie „wyważaliśmy dawno otwarte drzwi”, ale samodzielne od­krywanie tajemnic teatru sprawiało nam olbrzymią frajdę. Dziś mamy w Teatrze kilka grup dziecięcych i młodzieżo­wych w wieku od czterech do dwudziestu lat. Pracują w kilku grupach i dni tygodnia czasem brakuje, aby spotkać się ze wszystkimi. Lubią przychodzić do przedszkola. Traktują te spotkania jak relaks, jak oderwanie od codzienności, a czasem jak wizytę u psychoanalityka. Często bowiem, zamiast pracy nad spektaklem czas mija na rozmowach: o szkole, o problemach, o kłopotach, o filmie, o życiu... W przedszkolu jest ich azyl.

Bo nie chodzi nam jedynie o edukację artystyczną, rozumianą jako kształcenie aktora. Teatr traktujemy jako element wszechstronnego pobudzania i wspierania rozwoju dziecka, otwarcie go, wykształcenie w nim twórczej postawy. Nasza zabawa w teatr rozbudza pozytywne postawy społeczne, takie jak zaufanie, odpowiedzialność, pracowitość. A przy okazji wychowuje dzieci na wymagających i dojrzałych odbiorców szeroko pojętej sztuki.

Cały czas rośnie­my i bawimy się z naszymi dziećmi. I przestaliśmy żałować, że nie możemy realizować Wielkich Dramatów. Co więcej: współczujemy młodzieży, która trafiwszy do licealnej grupy teatralnej uczy się na pamięć tekstu Uznanego Klasyka i na­śladując zawodowych aktorów odtwarza powierzone role. Od­nosimy wrażenie, że ktoś pozbawił te dzieci etapu przejścio­wego: odkrywania i poznawania siebie oraz tajemnic teatru.

Dziś mamy już swoją młodzież. Ona nigdy nie porzuciłaby procesu tworzenia na korzyść odtwarzania. Ona nigdy nie wyrzekłaby się dochodzenia do końcowego efektu przez zabawę. Wraz z nimi i z ich rodzicami tworzymy prawdziwą rodzinę. Bo o rodzicach dzieci nie wolno zapominać. To oni ponoszą trudy związane z dowożeniem maluchów na zajęcia i planowaniem dodatkowych zajęć szkolniaków. To oni poświęcają swój czas, dowożąc nas na przeglądy i włączając się z nami w organizację teatralnych imprez. To w końcu oni są zmuszani do poświęcenia, gdy trzeba wybrać pomiędzy występem dziecka a wyjazdem do „cioci Jadzi” na wesele.

Jakże często rodzice dzieci pomagali przygotować salę, piekli ciasta, rąbali drewno na ognisko czy transportowali zespół i sprzęt swoimi samochodami. Jakże często jechali po dziecko na obóz czy kolonie na drugi koniec Polski, aby zdążyć na próbę generalną. Ileż razy dostosowywali terminy swoich wczasów do teatralnego kalendarza. I nigdy nie narzekali. Czuli się silnie związani z naszym Teatrem i z nami. Spotykamy się z nimi również w prywatnym życiu. Większość z nich traktuje nas jak starych, dobrych przyjaciół, choć są o wiele, wiele od nas młodsi. Jesteśmy dumni, że udało nam się stworzyć tę wielką, teatralną rodzinę. A to wszystko dzięki „Zabawie w teatr”.

Wielokrotnie proszono nas o poprowadzenie warsztatów te­atralnych z obcymi nam dziećmi i młodzieżą (w różnym wieku i na różnym poziomie rozwoju umysłowego) i za każdym razem metoda zabawy w teatr sprawdziła się. Można zatem wyciągnąć wniosek, że nasza metoda jest uniwersalna, że jest językiem porozumienia pomiędzy wszystkimi ludźmi bez względu na wiek czy poziom umysłowy.

Zauważyło to również wielu instruktorów. Coraz częściej na festiwalach teatralnych obserwujemy tendencję do spontanicznej scenicznej zabawy dziecięcej. Własny scenariusz gra tu bardzo ważną rolę: dużo swobodniej bawimy się swoimi tekstami niż cudzymi. Te „cudze” teksty, zwłaszcza klasyka, powinny stanowić jedynie inspirację do własnego spektaklu. 

O'Neill, wspaniały pedagog angielski, powiedział kiedyś „Jak będę chciał zobaczyć Shawa pójdę do teatru narodowego, a tego, co pokaże mi teatr dziecięcy nie zobaczę nigdy i nigdzie więcej”.

 

***

Z wywiadu, jaki przeprowadziła Magdalena Konopka, studentka Kolegium Nauczycielskiego w Warszawie z naszymi dziećmi z najstarszej grupy.

Pytanie: Co ci dała zabawa w teatr?

Marta (19 lat): „Zawsze byłam bardzo zamknięta i  nieśmiała. Przez lata w teatrze otworzyłam się na ludzi. Nie wstydzę się siebie. A dodatkowo nauczyłam się opiekować maluchami, co jest mi teraz bardzo potrzebne, bo mam małego brata”.

Ptyś (14 lat): „Nauczyłem się samodzielności i dyscypliny. Teraz, gdy od paru lat jeżdżę latem na obozy i kolonie to mi się to przydaje. Umiem sobie pościelić łóżko, jem co dają i zawsze zdążam na czas”.

Monika (16 lat): „Zwiedziliśmy kawał Polski, byliśmy parę razy za granicą. To, ilu ludzi poznałam, ile zobaczyłam i nauczyłam się to jest zasługa teatru. I jeszcze to, że łatwo uczę się na pamięć – zarówno wierszy na polski jak i dat czy wzorów”.

Majka (14 lat): „Nauczyłam się sensownie rozmawiać i mieć swoje zdanie (…) i nie wstydzę się go powiedzieć”.

Kasia (17 lat): „Teatr w ogóle nas ukształtował, to znaczy nasze charaktery. Jest moim życiem (…)”.

Iwona (17 lat): „Nie wyobrażam sobie, co bym robiła z wolnym czasem. W zespole, oprócz mnie, są jeszcze dwie moje siostry i brat, a nasi rodzice to przyjaciele cioci i wujka (p. Wójcików). Ostatnio wyjechaliśmy razem na wczasy. I jeszcze jedna rodzina. Było nas razem czternaścioro! To dopiero paczka! Wujek był naszym ratownikiem, a ciocia opowiadała maluchom bajki – zmyślanki przez cały dzień (…)”.

Antek (13 lat): „…A …a ja to się jąkam i nikomu to nie przeszkadza. I mnie lubią, nawet bardzo. Ja tu się czuję wspaniale. No i mam większą kulturę, niż te głąby z mojej klasy, co nigdzie nie chodzą tylko w kółko to wideo (…)”.

Bartek (19 lat, syn p. Wójcików): „Teatr nauczył mnie pewności siebie i wyrażania siebie w różnych formach. Umiem wyreżyserować spektakl (robiłem to w swojej szkole) i mam wiele pomysłów podczas prób. Grać też lubię i ponoć umiem (!). Ale aktorem nie będę. Rodzice nauczyli mnie być twórczym, a aktor zawodowy to odtwórca. W teatrze nauczyłem się też drugiej mojej pasji: elektroniki. Ojciec jest atechniczny i ktoś musiał to wziąć na siebie. Nowa konsoleta i instalacja elektryczna to moje dzieło. Zdałem na mechatronikę”.

Agata (14 lat): „Mogę się teraz przyznać, bo teatr nauczył mnie szczerości, że miałam paskudny charakter. Byłam niekoleżeńska, chytra i przechwalałam się bez przerwy. Teraz mam same koleżanki w zespole. Trochę to bolało, ale było warto (…)”.